-
Wyjdź - warknąłem na szatynkę. Pośpiesznie podniosła się z łóżka i niezdarnie
zebrała rzeczy. Zakładała ubrania, nie mając odwagi na mnie spojrzeć. Miałem
wrażenie, że wolniej się nie da.- Szybciej - popędziłem ją. Kieliszek, który
trzymałem wylądował na ścianie tuż obok jej głowy. Pisnęła głośno wystraszona. Zlustrowałem
ją chłodnym wzrokiem. Dziewczyna stała przy drzwiach, już gotowa do wyjścia.
Wyglądało na to, że waha się. Chyba chciała coś zapytać. Kiedy ja chciałem,
żeby już się ulotniła.
-
Czego? - westchnąłem zirytowany.
-
Ja...- przygryzła wargę, przytrzymując porwaną koszulę. Ubyło jej na guzikach.
No cóż. Wróciłem wzrokiem do jej twarzy. - Nie zwolni mnie pan z pracy? -
spytała szeptem.
-
Nie - wywróciłem oczami, poprawiając poduszkę pod plecami. - Wyjdź stąd. Więcej
odpowiedzi nie udzielam - powiedziałem.
Dziewczyna
pokiwała głową i założyła szpilki. Później opuściła pomieszczenie. Opadłem na łóżko z głęboki westchnięciem.
- Jestem skończonym draniem.- powiedziałem do
siebie.- Ale takie są moje zasady.-
uśmiechnąłem się do siebie i wstałem kierując się w stronę barku. Wyjąłem
czerwone wino i nalałem do dużego kieliszka.
Zacząłem błądzić po pokoju, aż w końcu zatrzymałem się przy ścianie, która była cała ze szkła. Przede mną rozpościerał się widok Nowego Yorku o wchodzie słońca.
Zacząłem błądzić po pokoju, aż w końcu zatrzymałem się przy ścianie, która była cała ze szkła. Przede mną rozpościerał się widok Nowego Yorku o wchodzie słońca.
- Pieprzona Vivienne.- warknąłem i mocniej
ścisnąłem kieliszek. Zamoczyłem język w czerwonym płynie.- Czy ona nie rozumie,
że ja nigdy nie zapraszam nikogo na noc? A ona musiała się tu wpieprzyć i
zostać.- zacząłem mówić do siebie cały czas popijając wino. Słońce powoli
unosiło się nad linie horyzontu oznajmiając, że w Nowym Yorku nadchodzi godzina
6. Ruszyłem w kierunku schodów. Wspiąłem się na górne piętro mojego apartamentu
i wszedłem do garderoby.
- Garnitur?- zacząłem przeglądać półki w
wielkim pomieszczeniu. Marynarki w różnych kolorach, krojach i na różne okazje
wisiały obok siebie, szafa była podświetlana niebieskimi, ledowymi żarówkami.
Obok na półce były poukładane wyprasowane spodnie, a po drugiej stronie
pomieszczenia koszule. Najwięcej było białych, jednak posiadałem również
jasnoróżową, błękitną, dwie czarne, a nawet czerwoną. W duszy dziękowałem mojej
gosposi, za to, że dbała o porządek w moim mieszkaniu. W sumie, po to ją
wynająłem, ale nadal dziwiło mnie to, że nadal ze mną wytrzymała. Jestem
niezłym bałaganiarzem. Ufałem jej, jak nikomu. Kobieta, około 50 lat, miła,
przyjemna. Jako jedyna znała kod do windy. Przeważnie przychodziła do mnie, gdy
byłem w pracy.- Dzisiaj nie.- podszedłem do kolejnych drzwi, tym razem
rozsuwanych i otworzyłem je. Zacząłem szukać zwykłego T-shirtu i jeansów. Nagle
zobaczyłem czerwone spodnie z szelkami. Na mojej twarzy pojawił się grymas, na
dawne wspomnienie.
- Louis, nie jesteś już tym bezbronnym nic nie
znaczącym dzieciakiem w kolorowych spodniach.- powiedziałem do siebie i
wyciągnąłem to co zamierzałem. Wziąłem czarne vansy i skórzaną kurtkę. Miałem już wychodzić, ale ostatni raz
spojrzałem na czerwone spodnie.
- Po jaką cholerę ja je tutaj trzymam?-
szepnąłem i zamknąłem za sobą drzwi.
~*~
Zdjąłem szlafrok i powiesiłem go przy drzwiach
łazienki. Kąpiel. Potrzebowałem kąpieli. Wszedłem pod prysznic, odkręcając
kurek. Ustawiłem odpowiednią temperaturę, nie chcąc się poparzyć. Kaskada
ciepłych kropel wody uderzała o moje ciało. Odchyliłem głowę do tylu, zamykając
oczy. Ręką odnalazłem miętowy szampon. Nalałem go na dłoń, a potem wmasowałem
we włosy. O...jak miło. Przyjemnie by było, jakby ktoś inny to robił. Jakby
ktoś inny stał za moimi plecami. Czułbym gorący oddech na karku i...
-
Nie, Louis, trzymaj się zasad. W tym świecie nic bez nich nie zrobisz -
westchnąłem i spłukałem głowę. Obmyłem ciało płynem. To mnie nieco orzeźwiło.. Opuściłem
kabinę prysznica, stając na miękkim dywaniku. W zaparowanym lustrze dostrzegłem
kontury mojej dobrze zbudowanej sylwetki. Uśmiechnąłem się pod nosem i
założyłem czarne bokserki. Później dobrałem całą resztę. Z włosów wciąż kapało.
Otworzyłem drzwi łazienki, aby ciepło opuściło pomieszczenie. Nie lubiłem się
dusić. Czułem się jak w saunie. Wziąłem suszarkę i pozbyłem się kłopotu. Przeczesałem
brązowe włosy palcami, wychodząc z łazienki. Na boso zbiegłem po schodach na
dół. Ominąłem salon, kierując się do dużej, przestronnej kuchni. Podobał mi się
ekspres do kawy w katalogu. No...a okazało się, że mam i całą kuchnie z niego.
Białe
szafki, wyspa kuchenna gdzie był zamieszczony zlew oraz kuchenka. Pod ścianą
stół, przy którym zazwyczaj jem. Właśnie. Jem. Byłem głodny. Musiałem cos
przygotować. Zajrzałem do lodówki. Bylem rozczarowany widząc jedynie światełko.
Nie zrobiłem zakupów. Nie za bardzo miałem czas. Praca, spotkania...Nie miałem
głowy. W ostateczności sprawdziłem szafki, ale one także okazały się puste.
- Louis, idziesz na zakupy, stary druhu!-
powiedziałem i wziąłem klucze od mieszkania.- Może dzisiaj na pieszo?- spytałem
samego siebie. Czemu nie. Zamknąłem mieszkanie i ruszyłem w stronę centrum.
Ręce włożyłem do kieszeni i pogwizdywałem w rytm jakieś piosenki, którą
usłyszałem ostatnio w radiu.
Ciekawie było przejść się na pieszo. Inaczej
niż zwykle. Podziwiałem widoki Nowego Yorku, które tak rzadko mogłem oglądać,
mimo 4 lat spędzonych tutaj. Żyłem pracą, chodząc od budynku, gdzie znajdywała
się siedziba firmy, a do bloku w którym mieszkałem. Często podróżowałem, ale
tylko, żeby doglądać prac, wykonywanych przez Tomlinson Techtonics Interantional Centre. Nigdy nie zdawałem sobie
sprawy nad słowami „Nowy York nigdy nie śpi”, ale zauważając pośpiech i
zmęczenie ludzi, których mijałem, mogłem swobodnie stwierdzić, że to prawda.
Ludzie, mijający się bez słowa, biegnący dalej, aby zdążyć do pracy,
uśmiechający się co jakiś czas do mnie, bądź wskazujący palcami moją postać. Uśmiechnąłem
się pod nosem i wyjąłem iphone’a z kieszeni. Kilka wiadomości od moich
pracowników.
Przystanąłem
w miejscu i zacząłem im odpisywać. Praca najważniejsza. Bez niej nie miałbym
niczego. Niestety, czasy są jakie są i to co się dzieje to nie moja wina, każdy
dąży za pieniądzem, każdy chce zarabiać jak najwięcej. XXI wiek to wiek
zamiłowania do luksusu, wygodnictwa, rang społecznych. Jeśli masz pieniądze to
jesteś kimś wielkim, a jak nie to każdy może tobą pomiatać.
- Co mam zrobić ze zbożem?- zacząłem się
zastanawiać. Mieliśmy wybudować nowe osiedle w sąsiednim stanie, ale właściciel
pola uparł się, że nie sprzeda swojego gruntu. Nagle wielka kropla spadła na
mój ekran. A za nią kolejna i jeszcze jedna. Po chwili rozpadało się
niemiłosiernie. Schowałem telefon do kieszeni i wszedłem do najbliższego
sklepu. Po zapachu unoszącym się w powietrzu poznałem, że to piekarnia. Spojrzałem
na szyld i automatycznie się uśmiechnąłem. Zwykle moi pracownicy, gosposia lub ktoś,
kogo poprosiłem, kupował właśnie tutaj pieczywo. Uwielbiałem tą piekarnię.
Smaki dzieciństwa. Lubiłem wspomnienia. To one
przynosiły uśmiech na moją twarz. Zawsze mogłem do nich wrócić. Zaciągnąłem się
zapachem tego wszystkiego, co mnie otaczało. Za chwilę się naprawdę rozczulę.
Nie czas na to. Nie jestem dzieckiem. - skarciłem się w myślach, podchodząc do
lady. Na moją twarz powróciła obojętność.- Ale nie jesteś dzieckiem.- skarciłem
się i podszedłem do lady. Zacząłem się rozglądać.
Rozejrzałem się po półkach. Miałem ochotę na coś słodkiego. I na kilka świeżych bułek dopiero wyjętych z piekarnika.
Zdenerwowany spojrzałem na młodego chłopaka na zapleczu, który wyciągał gorące
chleby z piekarnika. Miał seksowne nogi
i uroczo związane włosy w mały kucyk na środku głowy.
- Przepraszam, że musiał pan czekać, ale nie
chciałem ich spalić.- wyszedł ze spuszczoną głową, bo wycierał mąkę z
fartuszka. Po chwili spojrzał na mnie, a na jego ustach gościł szeroki uśmiech.
Posiadał piękne dołeczki w policzkach i duże, umięśnione dłonie. Miał brytyjski
akcent i głęboki, niski, cholernie podniecający głos. Moje serce zabiło
szybciej, natychmiastowo skarciłem samego siebie w myślach, choć nie mogłem nic
na to poradzić. Lustrowałem go od góry do dołu, przygryzłem wargę, a słowa nie
chciały przejść przez gardło, jakby odebrało mi mowę. W końcu uniosłem głowę
trochę do góry, aby nasze spojrzenia się napotkały.
I wtedy niebieskie oczy, spotkały zielone i
stało się coś czego nikt nie mógłby wytłumaczyć...
***
notka od autorki: No to 1 rozdział za nami! Mam nadzieję, że wam się podobało ^^ Jeśli to nie problem to rozsyłajcie linki do znajomych! Szkoda, że taki krótki, ale nie chciałam dawać za dużo na pierwszy raz
Lucy xox
PS: Zaczęłam poprawiać rozdziały, dopisywać, poprawiać błędy, więc można przeczytać to ff od nowa c:
WOW!
OdpowiedzUsuń/Hi!
no i wreszcie sie spotkali ^^ Louis gada sam do siebie hahaah nie moge :D
OdpowiedzUsuńPodoba mi sie to jak on gada sam do siebie. No i ten poczatek, Louis skurwiel, super :D
OdpowiedzUsuńSuper. Podoba mi się. Pozdr ;-)
OdpowiedzUsuńwow, rozdział jest niesamowity *o* na razie nie bardzo ogarniam, ale myślę że potem to się zmieni + postanowiłam komentować od początku :) @dreamstobottom
OdpowiedzUsuńJeju, meeega. Misiaku kc <3 / Ł. :3
OdpowiedzUsuńCzytam ten rozdział drugi raz a czuję takie same emocje jak wtedy kiedy go pierwszy raz czytałam
OdpowiedzUsuń